piątek, 22 lipca 2011
Wieloryb
Usiadłam sobie w ciągu dnia w oknie Mleczarni z Sylwią i Eryką. Dzień był straszny, apokaliptyczny, zupełnie nie lipcowy. Nie miałyśmy pewności, ale tak nam się zdawało, że śnieg zaczął padać. A grad to już na pewno. Chodnikiem pomykali ludzie w zimowych kurtach, a ja się zastanawiałam, po jakiego grzyba kupiłam ten skąpy kostium kąpielowy, skoro mogłam kupić gumofilce i kapotę z kapiszonem.
- Mam wrażenie, że lato się kończy –odezwała się Sylwia znad szklanki z wódą i wyciśniętym sokiem z cytryny. - Barowa, jesienna pogoda. Nic się nie chce...
- A miałam dziś jechać do Huty na rowerze... – dodałam.
- Boję się, że jestem w ciąży – powiedziała Eryka, zapalając papierosa.
- To uważaj z tym szlugiem na embriona – odparła bezmyślnie Sylwia.
- Jak to? - spytałam. Byłam przyzwyczajona, że Eryka lubi czasem przesadzać i ma skłonność do histerii i panikowania. Ale w sumie mówiła całkiem spokojnie.
- No jest taka opcja. Poobliczałam wszystko sobie i jest taka opcja – wyjaśniła Eryka, zaciągając się beznamiętnie papierosem.
- Ty debilko – wkurzyła się Sylwia. - Debilko z Puszczy Białowieskiej. Pewnie dałaś się nabrać na jakiś typowy tekst kolesia "guma psuje klimat" czy coś w tym rodzaju. W sumie to nie mam pojęcia, co kolesie gadają w takich sytuacjach.
- Przynajmniej wiem z kim – Eryka wzruszyła ramionami, wyglądała na mało przejętą.
- Jakbyś naprawdę była w tej ciąży, to wiesz, ja mam różne kontakty... – zaproponowała Sylwia.
Eryka nagle ożywiła się:
- E, pewnie nie będzie potrzebne. Ale wyobrażacie sobie, że jednak jestem w tej ciąży. Dzwonię do niego, mówię mu jak jest, a on jeb! Odkłada słuchawkę. Potem zaczyna mnie unikać. Zawsze, jak dzwonię, jest zajęty, pracuje, śpi, whatever. Mówi, że oddzwoni i nie oddzwania.
- A tobie rośnie brzuszysko – wkręciła się Sylwia. - Przyłazisz tu do mnie na kawę. Tfu, co ja gadam, na herbatę. Ziołową. Ledwo mieścisz się w drzwiach. Patrzysz tęsknie, jak zapalam papierosa. No i wpierdalasz na non stopie.
- Ogóry kiszaki na zmianę z serniczkiem amerykańskim, potem śledź, potem czekolada, kaszanka, żelki – mi też ta zabawa przypadła do gustu. Wyobrażenie sobie takiej dupencji jak Eryka, gdy pożera kompulsywnie co popadnie, było doskonałym zajęciem na deszczowe popołudnie przy kawie i papierosku. - Praktycznie nikt cię już nie widzi bez jedzenia...
- I pewnego dnia on jednak myśli, że nie będzie ostatnim bucem i zobaczy co u ciebie słychać – Sylwia z rozmarzeniem snuła opowieść. - Otwierasz mu: wieloryb z nieogolonymi nogami, tłustymi włosami, w wytartym szlafroku i przydeptanych kapciuchach, w ręku kebab, ryj umazany czekoladą.
- A po nim zostaje tylko taka dziura z kreskówki w ścianie. Już go nie ma. A ty spokojnie wracasz do kebabu, pizzy, lodów, czipsów...
- Na pewno bym się nie doprowadziła do takiego stanu – Eryka już nie wyglądała na taką rozbawioną.
- A potem rodzisz i my ci mówimy, że oczywiście będziemy cię wspierać, odwiedzać, ale potem jakby nikt nie ma czasu, wszyscy zajęci. Gdy do wyboru masz melanż do bladego świtu albo rozmowy o smółce, pieluchach, hemoroidach, odciągaczu pokarmu i z góry przegranej walce z nadwagą, musi być coś z tobą nie tak, jeśli wybierasz to drugie...
- Tak, Eryczko. Do zobaczenia za osiemnaście lat.
- A miałam dziś jechać do Huty na rowerze... – dodałam.
- Boję się, że jestem w ciąży – powiedziała Eryka, zapalając papierosa.
- To uważaj z tym szlugiem na embriona – odparła bezmyślnie Sylwia.
- Jak to? - spytałam. Byłam przyzwyczajona, że Eryka lubi czasem przesadzać i ma skłonność do histerii i panikowania. Ale w sumie mówiła całkiem spokojnie.
- No jest taka opcja. Poobliczałam wszystko sobie i jest taka opcja – wyjaśniła Eryka, zaciągając się beznamiętnie papierosem.
- Ty debilko – wkurzyła się Sylwia. - Debilko z Puszczy Białowieskiej. Pewnie dałaś się nabrać na jakiś typowy tekst kolesia "guma psuje klimat" czy coś w tym rodzaju. W sumie to nie mam pojęcia, co kolesie gadają w takich sytuacjach.
- Przynajmniej wiem z kim – Eryka wzruszyła ramionami, wyglądała na mało przejętą.
- Jakbyś naprawdę była w tej ciąży, to wiesz, ja mam różne kontakty... – zaproponowała Sylwia.
Eryka nagle ożywiła się:
- E, pewnie nie będzie potrzebne. Ale wyobrażacie sobie, że jednak jestem w tej ciąży. Dzwonię do niego, mówię mu jak jest, a on jeb! Odkłada słuchawkę. Potem zaczyna mnie unikać. Zawsze, jak dzwonię, jest zajęty, pracuje, śpi, whatever. Mówi, że oddzwoni i nie oddzwania.
- A tobie rośnie brzuszysko – wkręciła się Sylwia. - Przyłazisz tu do mnie na kawę. Tfu, co ja gadam, na herbatę. Ziołową. Ledwo mieścisz się w drzwiach. Patrzysz tęsknie, jak zapalam papierosa. No i wpierdalasz na non stopie.
- Ogóry kiszaki na zmianę z serniczkiem amerykańskim, potem śledź, potem czekolada, kaszanka, żelki – mi też ta zabawa przypadła do gustu. Wyobrażenie sobie takiej dupencji jak Eryka, gdy pożera kompulsywnie co popadnie, było doskonałym zajęciem na deszczowe popołudnie przy kawie i papierosku. - Praktycznie nikt cię już nie widzi bez jedzenia...
- I pewnego dnia on jednak myśli, że nie będzie ostatnim bucem i zobaczy co u ciebie słychać – Sylwia z rozmarzeniem snuła opowieść. - Otwierasz mu: wieloryb z nieogolonymi nogami, tłustymi włosami, w wytartym szlafroku i przydeptanych kapciuchach, w ręku kebab, ryj umazany czekoladą.
- A po nim zostaje tylko taka dziura z kreskówki w ścianie. Już go nie ma. A ty spokojnie wracasz do kebabu, pizzy, lodów, czipsów...
- Na pewno bym się nie doprowadziła do takiego stanu – Eryka już nie wyglądała na taką rozbawioną.
- A potem rodzisz i my ci mówimy, że oczywiście będziemy cię wspierać, odwiedzać, ale potem jakby nikt nie ma czasu, wszyscy zajęci. Gdy do wyboru masz melanż do bladego świtu albo rozmowy o smółce, pieluchach, hemoroidach, odciągaczu pokarmu i z góry przegranej walce z nadwagą, musi być coś z tobą nie tak, jeśli wybierasz to drugie...
- Tak, Eryczko. Do zobaczenia za osiemnaście lat.